Część, zbierałam się kilka dni by to napisać, ale nie jest mi łatwo.
Przepraszam że pominęłam wasze pytania, nie dostałam powiadomienia

Tak, mieliśmy wlewki a guzki były wycięte a chemia była w tabletkach.
Niestety w niedzielę o 10:20 Balon odszedł za tęczowy most. Pisze to z uciskiem w brzuchu, bo była to najtrudniejsza decyzja w moim życiu.
Balon miał za sobą pokonany nowotwór, według RTG nie powinien chodzić a biegał, bawił się. Walczył mimo padaczki i ponad 50 ataków, bólu który zaczął odczuwać. Nigdy nie pokazywał nam że jest mu źle, czy cos mu doskwiera. Zawsze przychodził, tulił się, prosił o smaczki. Jednak jakieś 2 tygodnie temu zaczął się zmieniać. Nie był już naszym Balonem, był psem który jest zagubiony, nie chciał wychodzić na spacery, nie trzymał moczu. Walczyliśmy dalej razem z cudownymi paniami weterynarzami. Balon przyjmował mnóstwo leków. Niestety w piątek była kulminacja, Balon pił i oddawał mocz równocześnie, nie czuł już co robi, dyszał, piszczał, mimo wizyty u weterynarza, relanium, leków zamiast być lepiej, zamiast być spokojny cały czas dyszał, był gorący, jęczał, wiercił się i zaczął nas gryźć, czego nigdy nie robił. Chodził przez 24 godziny - nie spalismy całą noc. Po konsultacji z Panią Adą ze Sfory, daliśmy mu dodatkowe leki - przeciwbólowe i padaczkowe. Nie było poprawy. Wyl kolejne 24h, spał po 20 min z wycieczenia, zmęczenia. Mimo prób i starań nie mogliśmy mu pomóc. Zaczął gryzc Szanti, nasze rzeczy, drzwi, miskę - mam wrażenie że z bolu. To nie był nasz Balon, jego charakter zmienił się o 180 stopni przez ostatni tydzień. Przestał reagować na swoje imię, nie wiedział gdzie jest, zaczął obijać się o lustra, drzwi, zalatwial się pod siebie. Nie poznawal nas. Podobno mógł być to guz mózgu. Cierpial. Podjelismy decyzję że mimo że kochamy go nad życie damy mu odejść na naszych zasadach a nie na zawał czy atak padaczki. Odszedł po tym jak zjadł smaczki od Pani Ady, z nami i Szanti, kochany i bezpieczny. Przeplakalismy całe 2 dni. Nadal jest nam ciężko i nie wierzymy że go nie ma. Chcemy go wspominac taki jaki był jeszcze pół roku temu, szczęśliwy, kochany, śledzący nas krok w krok. Podający łapke, proszący o głaskanie.
Myślałam że nagrywając filmy z jego ostatnich 2 dni będę płakała, że już go nie ma. Teraz rozumiem i na chłodno umiem ocenić że on na prawdę cierpiał. Że był na skraju zatrucia przy tylu lekach jakie przyjmował. Że największym wyrazem miłości jaki mogliśmy mu okazać, było pozwolić mu odejść. [img]https://uploads.tapatalk-cdn.com/20220928/64fa721b045cfe6ab233877a86b9207c.jpg[/img]


[img]https://uploads.tapatalk-cdn.com/20220928/dbc76eceb3aadebf0a81a6010573a482.jpg[/img]
Wysłane z mojego M2003J15SC przy użyciu Tapatalka